Czy nasza miłość do Jezusa jest "pierwszą miłością"? Drukuj Email
Autor: B. Schlink   
niedziela, 13 stycznia 2019 00:00

Ujrzeliśmy już coś z JEZUSOWEJ miłości - lśnienie i piękno, dostojeństwo i majestat, głębię i delikatność, płomień i pełnię mocy. A co z naszą miłością do Niego? Czy grzeszna istota może nawet zareagować na taką miłość? Jesteśmy kuszeni aby myśleć, że jest to niemożliwe - a jednak jest możliwe. Bóg bowiem stworzył nas na swe wyobrażenie. On obrał nas za swych przyjaciół. Przez moment pomyśl jak nazwał Abrahama i Mojżesza: "mój przyjaciel" (Iz. 41,8; II M. 33,11). Bóg powołał nas do najbardziej poufałej społeczności miłości z Nim.

Pomyśl jeszcze jak zwracał się do swego wybranego ludu, Izraela: "...jak oblubieniec raduje się z oblubienicy, tak twój Bóg będzie się radował z ciebie" (Iz. 62,5). Jezus przyszedł nas odkupić byśmy mogli być pełni tego powołania i doświadczyć prawdy Bożego Słowa: "Zaręczę cię z sobą na wieki" (Oz. 2,21). Dzieje się to tak, że Duch Boży może wlewać swą miłość do naszych serc. Płomień Jego miłości może rozniecać w naszych sercach odpowiedź na tą miłość - miłość, która sprowadza wszystko do zera po to, aby przywrócić ogień Jego miłości.
Porównajmy "ekskluzywność" ubogiej ludzkiej miłości. Oto dziewczyna, której całe życie ogniskuje się wokół jej umiłowanego. Jej oczy i uszy są tylko dla (niego. Ona daje mu całe serce. Jakże większa musi być prawda naszej miłości do Jezusa!

Maria Magdalena służy nam jako przykład. Ona należy do tych, które miały wielką miłość do Jezusa. Zanim miłość do Jezusa wypełniła jej życie, ona "kochała" wielu. Po spotkaniu Jezusa odwróciła się od tych wszystkich, "miłości". Swe serce dała tylko Jezusowi.

Jej postępowanie pokazuje w jaki sposób miłość do Jezusa zupełnie nią zawładnęła. Ona usłyszała, że Jezus był w domu Szymona. Popędziła tam. Nie zatrzymywała się by zapytać faryzeuszów o zdanie. Czyż nie domyślała się jak to może zostać, przyjęte, że ona, kobieta, wtargnie na spotkanie mężczyzn toczących teologiczną dysputę? Czy nie widziała jak dziwnie będzie wyglądało jej postępowanie? Ona, znana grzesznica, . znajduje się wśród "Protektorów Religii i Moralności"! Czy nie miała żadnej obawy o spotwarzenie i lżenie? Nie, w miłości nie zważała na to wszystko. Nie myślała o niczym innym za wyjątkiem Jezusa. Wszystko co mogło być dla niej ważne, zanikało w Jego Obecności. Tak więc Jezus mógł o niej powiedzieć, że "bardzo miłowała" (Łk. 7,47).

U Marii - Magdaleny widzimy żar "pierwszej miłości" - miłości, która niczego nie widzi poza Jezusem, która jest Nim zainteresowana ponad wszystko i pośpiesza do niego przy każdej sposobności. Maria Magdalena chce samego Jezusa. Ona chce być z Nim złączona, chce zawsze być w Jego obecności. Chce uporczywie patrzeć w Jego twarz, na której spotyka Jego przebaczającą miłość. Chce słyszeć słowa z Jego ust, które wyrażają Jego miłość i przebaczenie. Nie zważa na cenę. Najcenniejszym dla niej przywilejem, to znać miłość Jezusa i być w Jego obecności. Nie zwraca żadnej uwagi na upokorzenie, jakie to niesie ze sobą. Nie troszczy się o to, że może zgubić jakiś mały respekt, jaki miała u innych ludzi, ani że zgubi ich miłość, u których ją przedtem trwoniła. Jej serce ciągnie ją do Jedynego, którego z miłości wybrała.

Tak było z Marią Magdaleną również w poranek wielkanocny. Była pierwszą, która pośpieszyła do grobu na poszukiwanie Jezusa. Żaden anioł nie mógł olśnić jej swym pięknem i wspaniałością wyglądu, aby zdobyć jej duszę. Anioł był dla niej nieważny. Ona nie była nim zainteresowana. Była zainteresowana tylko Tym, którego kochała jej dusza, jej Panem Jezusem. Tak więc odwróciła się od anioła i zapytał kogoś; o kim myślała że jest ogrodnikiem: "Gdzie go położyłeś?". Gdy lnie znalazła Go w grobie, kontynuowała poszukiwanie. Miłość nie ustaje; ona istnieje nawet wtedy, gdy wszelka nadzieja i wiara wydają się martwe.

Miłość nie umrze. Miłość nastawia się na jeden cel i nie poniecha go: znać ukochanego i być z Nim. Nic innego nie może usatysfakcjonować miłości. W porównaniu do ukochanego, wszystko inne jest puste i bezwartościowe. Maria Magdalena nie mogła odpocząć dopóki nie upadła do stóp Jezusa. On wymówił jej Imię: "Mario", a jej miłość odpowiedziała - "Rabbuni!"
Miłość do Jezusa ma najwyższą rangę. Dzięki temu ma ona uwalniającą moc. Ona łamie każdy rodzaj niewoli, która nas przykuwa do rzeczy i ludzi. Miłość Marii Magdaleny ogniskowała się wokół samego Jezusa. Z drugiej strony posiadała Jezusa, ponieważ sama oddała Mu się bez reszty. Maria Magdalena odkryła sekret: można kochać Jezusa całkowicie, albo nie we wszystkim. Ona odpowiedziała na to zgodnie z wezwaniem Słowa Bożego:
"Sluchaj córko, i spójrz, i nakłoń ucha: Zapomnij o ludzie swoim i o domu ojca swego! Król pragnie wdzięku twego, Pokłoń mu się, bo on jest panem twoim!"
(Ps. 45,11-12). Taka jest miłość oblubieńcza. Ona patrzy tylko na Jezusa. Zapomina o wszystkim innym. Porzuca wszystko inne. Nie pragnie niczego innego, jak tylko tego, by On mógł rozkoszować się w pięknie swej oblubienicy. Upada i oddaje Mu cześć.

To jest miłość, która ma oczy i uszy tylko dla tego Jedynego. Jej stopy prowadzą ją do Niego. Jej ręce są ochotne do służenia Mu. Jej serce zdumiewa się nad Jego Osobą, a wargi to wypowiadają. Ona jest jakby odzwierciedleniem pięknego hymnu, który zawiera słowa: "Jezus, jest to imię ponad wszelkie imiona..."; a potem wydaje się, że nie może znaleźć odpowiednich słów dla wyrażenia miłości i adoracji: "Jezus - najlepszy i najdroższy, fontanna doskonałej miłości; najświętszy, najdelikatniejszy, najbliższy, najczystszy, najsłodszy...". Prawdziwa miłość poszukuje nowych imion dla Ukochanego. Często, to jest to, co charakteryzuje modlitwy niektórych wielkich świętych, którzy na przestrzeni wieków doświadczali miłości do Jezusa. Późniejszy brat Bernard zanim wstąpił do zakonu franciszkanów, podsłuchał modlitwę św. Franciszka, który z żarliwą miłością wciąż na nowo powtarzał jedno zdanie: "Mój Boże, moje Wszystko!".

Nasza Wspólnota Sióstr Maryjnych szczególnie wysoko ceni jedno świadectwo takiej miłości do Jezusa. To jest świadectwo, które widziałyśmy w życiu metodystycznego superintendenta Riedingera, duchowego ojca i współzałożyciela naszej Wspólnoty. Miął on wiele obowiązków. Wiele podróżował, robił wykłady, zajmował się misją: Udzielał się jako duchowy doradca. Ponad wszystko jednak, najważniejszą ..dla niego rzeczą był czas modlitwy, czas dla Jezusa.

Pewnego razu kiedy był obciążony pracą, powie 7 dział w rozmowie: "Potrzebuję co najmniej dwie godziny każdego poranka dla mojego Pana!". Oznaczało to często wstawanie o 4.00 rano. Jego zdrowie nie było najlepsze. Trudne powojenne lata i ciągły nawał pracy wpływały na organizm. A jednak centralnym i pierwszym punktem całej jego pracy, a w istocie całego jego życia, była ta codzienna "konwersacja miłości" z jego Panem i Oblubieńcem. Jedynie to dawało mu moc w służbie.

Jego studia biblijne pt. "Oblubieńcza miłość" dotarły do wielu. Zresztą samo jego życie było wymownym świadectwem. Życie uwielbienia, pasjonackie pragnienie przynoszenia wszelkiego możliwego honoru i chwały Jezusowi, prowadziło wielu do głębszego doświadczenia Jezusowej miłości. Kiedy wspólnie z nim brałyśmy udział w zgromadzeniu uwielbienia, bardzo często byłyśmy zaszokowane żarem tej miłości. Wtedy wydawało się, że nie można wystarczająco oddać chwały Umiłowaniu i adorować Go jako Baranka i Króla, jako Arcykapłana i Oblubieńca. I nie mijał żaden dzień by Umiłowany na darmo czekał na adorację.

Ta miłość pastora Riedingera, która chciała oglądać Jezusa w glorii, była iskrą, która oświecała naszą służbę uwielbiania. Tak przygotowywana była droga do służby naszych chórów uwielbienia.
Oblubieńcza miłość ma jedną dominującą cechę: w sposób ekskluzywny zajmuje się Jezusem, zawsze Jemu oddaje się do dyspozycji, w Nim znajduje całkowite wypełnienie. Taka jedność miłości nadaje życiu zupełnie nowy kierunek. Ogarnia najmniejsze elementy życia i przynosi je do Jezusa.

Myślę o młodej kobiecie. Była piękna, ujmująca i utalentowana. Zakochał się w niej młody mężczyzna i jej serce odpowiedziało na jego miłość. Ale wtedy przyszedł do niej Jezus. Przyszedł jako Oblubieniec, prosząc ją o całą jej miłość. Ona spostrzegła w tym powołanie do oddania swego życia wyłącznie Jemu. Pismo objawia nam, że wielu jest powołanych do takiego życia, ,,by się Panu podobać" i dlatego nie wstępują w związki małżeńskie (I Kor. 7,32-38).

Kobieta, o której mowa, zareagowała pozytywnie na to powołanie. Porzuciła wszystko co czyniło jej życie obfitym i szczęśliwym. Widziała tylko Jego. Pulsem jej życia stało się oddanie Jemu w służbę Była szczęśliwa, ponieważ znalazła' Jezusa. W istocie tak promieniowała radością, że ludzie mówili między sobą: "Jeśli chcesz zobaczyć rzeczywiście szczęśliwą osobę, idź i popatrz na tamtą siostrę!"

W następnych latach jej życie stało się świadectwem, które promieniowało na wielu tą samą "pierwszą miłością" do Jezusa. Jej cała istota i postępowanie świadczyły o niezrównanej czci wobec Jezusowej miłości. Ludzie mogli w niej widzieć szczęście, które pochodziło od kochającego Jezusa z niepodzielonego serca. Ostatecznym owocem była miłość do Jezusa.
Myślę też o pewnej diakonisie. Przez długie lata chorowała. Mimo to, zgłosiła swe usługi do dodatkowych obowiązków. Dało jej to więcej sposobności do przebywania w modlitwie z jej Panem. Miłość szuka takich właśnie okazji. Ta diakonisa stała się w całym Domu Macierzystym bojownikiem modlitwy. Inne nie mogły wyobrazić sobie Domu Macierzystego bez niej. Wiele sióstr zaczęło chodzić do tej modlącej się diakonisy po porady duchowe.

Myślę jeszcze o pewnej nauczycielce. Była wyczerpana pracą i tęskniła za kilkoma tygodniami odpoczynku dla przywrócenia sił. Planowała wakacje w górach, żądna czystego powietrza i ciepłego słońca. Kupiła bilet. Wszystko to aranżowała wspólnie z przyjaciółką, z którą miała razem jechać. Wtedy pomyślała: "Jezus czeka na mnie! On chce mój czas - cały mój czas! A teraz ze względu na moje plany, tego czasu nie będzie!" Ona nie chciała by jej Pan czekał w bólu. Zrezygnowała ze swych planów. Miała czas ciszy i oddała Jezusowi pieniądze przeznaczone na wakacje.
Ta miłość, która stawia Jezusa ponad wszystko inne, znajduje w naszym codziennym życiu niespodziewane aplikacje - w miejscach, gdzie możemy najmniej się tego spodziewać.
Pewna kobieta brała udział w naszych rekolekcjach i tam doświadczyła czegoś z miłości żywego Boga. Poruszona tym doświadczeniem, oświadczyła: "W ciągu całego mojego życia miałam śmieszne uczucie, aby porządkować dom na Wielki Piątek. To nie wydawało mi się właściwe, ale nie wiedziałam dlaczego. Teraz wiem: to jest dzień cierpień naszego Pana. Od teraz piątek nie będzie dniem porządków. To musi być dzień ciszy i modlitwy, dzień, który dam mojemu Panu. Porządkowanie domu może być czynione w inne dni".

Powyższe przykłady portretują coś z miłości do Jezusa, miłości, która widzi tylko Jego i żyje dla Niego samego. Charakterystyczną cechą, przez którą możemy rozpoznawać tę miłość jest to, że, jest ona marnotrawcza; pierwsza miłość jest rozrzutną, ekstrawagancką miłością. Ona jest gotowa gubić i dawać wszystko co posiada. Czy może być inaczej? Czy możemy myśleć o jakiejś kalkulacji w miłości, jeśli prawdziwie zaczynamy kochać Jezusa? - Tego, którego miłość do nas jest bez miar? Czy możemy "wycenić" tę Jego wielką miłość? To jest cena śmierci, Jego śmierci za nas, za Jego wrogów. Jaka reakcja może być równa tej miłości? Czy może być coś innego niż rozrzutna, ekstrawagancka miłość, która daje wszystko bez oglądania się na cenę?
Nasza miłość do Jezusa musi przewyższać ludzką miłość. Ona musi nas pobudzać do poświęcenia więcej dóbr i skarbów naszego życia dla Niego niż dla jakiejś innej osoby. Jezus jest naszym Królem. To On wylał na nas swą własną wielką miłość, uwalniając nas do prawdziwej miłości. Jego prawem jest oczekiwać na oddaną, ekstrawagancką miłość ludzi. Prawdziwa miłość do Jezusa niesie w swym łonie móc - moc, która wyrasta z niej. Ta miłość nie może czynić niczego innego jak oddać się Jemu bez ograniczeń, nie patrząc na cenę. Ci, którzy tak kochają pozostawiają wszystkie inne myśli za sobą. Oni za darmo dają swe własności, swe prawa, swą energię, roszczenia względem innych osób, honor, miłość lub cokolwiek innego. Ta miłość daje Mu wszystko bez kompromisu. Może to oznaczać nawet stratę życia, tak jak było w przypadku Jego uczniów. Może to oznaczać też stratę skarbów tego świata lub szczęścia. Miłość ta nie widzi niczego poza Jezusem, zaś miłować Go jest czymś zupełnie wystarczającym.

Maria z Betanii obdarzyła Jezusa tym rodzajem miłości wtedy, gdy Go namaściła "na pogrzeb" - jak Jezus powiedział. I jak na to Jezus zareagował? Olejek był kosztowny. Normalnie używano go tylko od czasu do czasu w bardzo małych ilościach; Maria wylała cały dzbanek na Jezusa. Uczniowie protestowali, że była to ekstrawagancja. Ale Jezus nie zgodził się z nimi. On uznał to za właściwe, że Maria wylała na Niego cały dzbanek olejku, Pochwalił to, co Ona zrobiła. On powiedział, że gdziekolwiek w świecie ewangelia będzie zwiastowana, to będzie się mówić o tym, co ona zrobiła (Mt. 26, 1-13).

Na nowo musimy rozważyć rzeczywiste znaczenie "pierwszej miłości", "oblubieńczej miłości" do Jezusa, Uczniowie mieli obiekcje co do ekstrawaganckiego wyrażania miłości przez Marię. Idea miłości do Jezusa, jaką oni wtedy mieli jest wciąż szeroko utrzymywana przez dzisiejszych chrześcijan. Uczniowie wystarczająco jasno widzieli, że Jezus jest miłowany i honorowany. Posiadali jednak taki sam punkt widzenia, jaki wyraził Szymon faryzeusz i jego goście, . kiedy kobieta, która była grzesznicą obmyła stopy Jezusa swymi łzami: pobożność winna być umiarkowana. Oni dostrzegali jakąś nieprawidłowość w niepohamowanym i śmiałym wyrazie miłości. Zawsze w ciągu wieków pobożna religijność kłóciła się z taką miłością. Faryzeusze najchętniej wyrzuciliby Marię za jej - jak sądzili - niebaczny postępek: zwilżanie łzami stóp Jezusa, a potem obcieranie ich swymi włosami. Oni w tym nie mogli rozpoznać wylania jej miłości. Jezus jednak zezwolił na to. Jego ucie szyło to, co ona uczyniła. W tym postępku ujrzał wielkość jej miłości i wiedział, że to było w porządku.

Ogólna postawa chrześcijan jest raczej odmienna od reprezentowanej przez Jezusa. Bardziej lub mniej ale wierzymy w Jezusa jako naszego Zbawiciela. W większości jednak zostawiamy za sobą miłość, która wszystko cierpi, miłość, która jest kierowana tylko do Umiłowanego. Kiedy, zaś spotykamy taką miłość u innej osoby, wtedy wydaje nam się to dziwne i trudne do zrozumienia. A jednak Jezus wysoko ceni taką miłość, jaką spotkał w domu Szymona faryzeusza i w Betanii. Była ona wspaniała. Czyż nie na taką miłość czeka od każdego z nas?

Nie tylko Maria okazała Jezusowi swą miłość. Pismo przedstawia całą grupę prostych, zwykłych kobiet, które były hojne dla Jezusa (Łk. 8, 2-3). Towarzyszyły Mu one, gdy szedł ze swym poselstwem od miasta do miasta. Udostępniły Mu własne posiadłości. Nie przejmowały się pogardą i lżeniem, które temu towarzyszyły. Z miłości nie mogły czynić niczego innego niż dawać Jezusowi to co miały aby przebywać z Nim. Swoje dobra i własności chętnie oddawały do Jego dyspozycji.

Czy to nie była ekstrawagancja? Czy one przestały czuć się odpowiedzialne za swe rodziny? Może to co dawały Jezusowi było potrzebne w domu? Może tak? Ale one wiedziały, że Jezus ma pierwszeństwo w korzystaniu z naszych dóbr, własności i pracy. Dla Niego wszystko inne schodzi na drugi plan.
Wielu, zabiega o naszą energię, nasze pieniądze, dobra i talenty. Kiedy jednak Jezus żąda z tego czegoś dla siebie i swego Królestwa, wtedy powinniśmy słuchać Jego. (Oczywiście, co jest zrozumiałe, że nie powinno to być czymś surowym, czy też torturowaniem innej osoby).

Jezus stał się ubogim ze względu na nas (II Kor. 8, 9). To była miara Jego miłości, Tak samo Oczekuje od nas miłości, która "czyni się ubogą". Czy z miłości do Jezusa jesteśmy gotowi oddać dom, własność, interes, pracę lub miłość do kogoś innego? Może jeszcze coś trudniejszego: czy jesteśmy gotowi być ubogimi? Ci, którzy ze względu na Niego stali się ubogimi są jednocześnie ubogaceni Jego zaszczytem. On się troszczy, o nich Powiedział: "Dawajcie, a będzie wam dane; miarą dobrą, natłoczoną, potrzęsioną i przepełnioną..." (Łk. 6, 38). Tak więc jeśli będziemy działać z miłości do Jezusa, to również i. nasze rodziny doświadczą Jego błogosławieństwa — nawet jeśli czasami, będzie się to wydawało może uciążliwe. Jezus jest miłością, dlatego nie może czynić niczego innego, jak tylko dawać - i daje najwięcej tym, którzy są rozrzutni w dawaniu z miłości do Niego.

Znam matkę, która kochała Jezusa właśnie taką ekstrawagancką miłością. Ona dała Mu to, co było dla niej najcenniejsze: osobę, którą nie tylko kochała, ale od której była zależna. Ta matka chorowała na podagrę i reumatyzm; często mogła poruszać się /tylko w ruchomym krześle; zdana w większości była na pomoc swej jedynej córki.
Wtedy właśnie ta córka otrzymała wyraźne powołanie od Jezusa, aby stanąć w Jego służbie jako siostra. Wiedziała jednak, że nie może tego podjąć, dopóki nie znajdzie zastępstwa dla matki. Sama matka widziała to jednak inaczej. Kochała ona Jezusa ponad wszystko. Jej serce tęskniło za przyniesieniem Mu ofiary. Powodowana tą miłością przedstawiła Mu swą córkę. Powiedziała wtedy swej córce by wstąpiła na ścieżkę służby dla Jezusa. Matka zaś była absolutnie przekonana, że Bóg zatroszczy się o nią, jeśli odda swą córkę Jezusowi.
Córka zgodnie z powołaniem została siostrą. I Bóg rzeczywiście pomógł. Matka stała się zdrowsza, mimo że miała jeszcze trudności z poruszaniem się. Teraz zaczął pomagać jej mąż, spędzając nawet więcej czasu razem z nią, niż przedtem. Przez to poświęcenie z miłości. Jezus wzbudził w niej jeszcze jaśniejszy płomień tego uczucia. Wielu ludzi, którzy ją odwiedzali byli tym ujęci.
W pracy naszej Wspólnoty Sióstr Maryjnych znajdują się również świadectwa wielu ludzi o tak żarliwej miłości do Jezusa. W istocie nasza praca przez lata prowadzona tylko dzięki darom i ofiarom wielu przyjaciół. Z miłości do Jezusa przysyłają oni dary, aby mogły być używane w Jego Królestwie.

Szczególnie pamiętne jest wydarzenie, jakie miało miejsce wiele lat temu. Odwiedziła nas kobieta, która prowadziła wielki pensjonat i to miało jedyne znaczenie w jej życiu. Powiedziała nam ona, że Pan położył na jej sercu potrzebę oddania nam swego domu. Zdecydowana była to uczynić sama od siebie. Zapytała nas jednak czy mogłybyśmy zacząć najpierw od kilku pokoi potrzebnych dla naszej pracy. Przekazała je za darmo. Pragnęła oddać część swego domu Panu Jezusowi jeszcze za swego życia. Tak oto mogłybyśmy użyć tych pokoi dla naszej pracy.
Z żarliwą miłością jest jednak tak, 'że musi zawsze czynić więcej. Dlatego nieco później kobieta to zaoferowała nam kilka następnych pokoi. Wszystko skończyło się na oddaniu nam swego własnego pokoju, najpiękniejszego w całym domu. Sama przeniosła się do maleńkiego pokoiku, który przedtem zaledwie był używany - wszystko to z miłości do Jezusa.
Jej miłość jednak na tym jeszcze nie poprzestała. Krótki czas później powiedziała nam, że musimy mieć cały dom dla naszej pracy. Stałyśmy zdumione i zawstydzone wobec takiej miłości. - Jak ona będzie żyła? - stawiałyśmy sobie pytanie. Byłyśmy skłonne nie przyjąć tej oferty. Przemogła nas jednak, gdy powiedziała: "Jestem dzieckiem niebiańskiego Ojca i On zabezpieczy dla mnie królewskie warunki! I rzeczywiście, stało się jak powiedziała. Pan troszczył się o nią używając do tego wspaniałych sposobów. Jej dom zaś był wykorzystywany w pracy dla Jezusa przez wiele lat; później był pożyteczny w innej służbie.

Nie zapominamy również ekstrawaganckiej miłości biednej szwaczki. Żyła ona zawsze na skraju ubóstwa. Kiedyś sprzedała mały kawałek ziemi, który odziedziczyła; sprzedała to za około pięćset dolarów (dolar jako równowartość tamtej waluty - prżyp. tłum.). Mogła więc odetchnąć z ulgą, ponieważ teraz nie musiała żyć w takich ograniczonych warunkach. Ona jednak była przekonana, że pieniędzy nie (powinna użyć dla siebie. Z miłości do Jezusa i z wielką radością oddała całą tą sumę dla naszych przedsięwzięć budowlanych, dedykując ją służbie w królestwie Bożym. Dalej żyła w skromnych warunkach, które nie były dla niej łatwe i pokrywały jedynie niezbędne potrzeby jej egzystencji. Pewnego razu zaoszczędziła trochę pieniędzy na zastąpienie starych, zupełnie zdartych draperii w jej domu. Kiedy nadszedł czas zawieszenia nowych, nie uczyniła tego. Co prawda draperie kupiła, ale przestała je nam do naszego domu gościnnego, a sama pozostała ze swymi starymi.
Wiele rzeczy w naszym Domu Macierzystym albo w innych domach ma podobną historię. Całe piękno polega na tym, że te rzeczy noszą niewidzialne monogramy żarliwej miłości do Jezusa.
Przyjaciółka naszej Wspólnoty czytała kiedyś tekst Pisma z książki codziennych rozważań. To był tekst na dzień jej urodzin. Brzmiał następująco: "Kto gotów dziś okazać szczodrą dłoń dla Pana?" (I Kron. 29, 5). Zaczęła się modlić: co może zaoferować Panu? Jakiej pracy w Jego Królestwie może się poświęcić? Pochodziła z utytułowanej rodziny, ale ich majątek nie był już dochodowy. Była zatrudniona jako pracownica społeczna i poza uposażeniem, nie miała żadnego dochodu. A jednak z miłości do Jezusa chciała Mu coś dać. Do użytku w naszym domu gościnnym poświęciła już swe srebra. Potem przypomniała sobie, że do niej należało kilka mebli złożonych w rodzinnym zamku. Trzymała je tam oczekując na odpowiednio duże pomieszczenie, aby można je było używać. Od dzieciństwa zresztą posiadała już szczególną miłość do mebli antycznych. Teraz wiedziała, że te meble należy oddać Panu. Wkrótce rozdziawiłyśmy usta, gdy przyjechała ciężarówka i zaczęto wyładowywać piękne antyczne meble. Oprócz mebli było tam futro należące do tej rodziny, które miałyśmy sprzedać a pieniądze wykorzystać na pracę w Królestwie Bożym. Była tam także pralka. Gdy była właścicielką oddała te cenne rzeczy, wtedy sama zamieszkała w jednoosobowym, prosto umeblowanym pokoju. Według Bożego życzenia z I Kron. 29, 5 była w stanie okazać szczodrą dłoń i to było jej radością.

Bez końca mogłybyśmy mnożyć przykłady: ludzie, którzy troskliwie otulali się w płaszcz zimowy - potem dawali całą sumę Panu i dla Jego służby, po prostu dlatego, że w ich sercach zapłonęła iskra miłości; inne rodziny, które spożywały skromne niedziene posiłki przez wiele miesięcy, z drugiej strony z zaoszczędzonych pieniędzy czyniły dary miłości; byli też tacy, którzy rezygnowali z podróży i te pieniądze przeznaczone na ten cel teraz ofiarowali Panu.
To jest prawdziwa "pierwsza miłość" do Jezusa. Ona jest rozrzutna. Ona jest twórcza. To jest miłość, na którą czeka Jezus.
Wtedy gdy miłość do Jezusa jest ekstrawagancka możemy powiedzieć, że jest głupia. Tak musi być. Ta miłość rozpalana jest przez kontakt z Panem Jezusem Chrystusem. Jego miłość do nas jest istotnie "głupią" miłością! Przeto i nasza miłość musi być taka sama. O tym właśnie pisze ap. Paweł: "Myśmy głupi dla Chrystusa... widowiskiem dla świata i aniołów, i ludzi... cierpimy głód i pragnienie, i jesteśmy nadzy, i policzkowani, i tułamy się... staliśmy się jak śmiecie tego świata, jak omieciny u wszystkich aż dotąd" (I Kor. 4; 10, 9, 11, 13).
Apostoł Paweł mógł żyć zupełnie innym życiem. Będąc pobożnym Żydem miałby spokojne życie. Miłość do Jezusa uczyniła go głupim. Wybrał życie, jakiego zwykły człowiek będzie unikał. Dlaczego? Ponieważ zawładnęła nim miłość. Jego jedyną myślą było: "Jak mogę rozradować Jezusa?". Dlatego naśladował Jezusa na wszelkich ścieżkach i drogach "głupiej miłości". Z powodu tej miłości inni ludzie zadawali mu cierpienia. Jego cierpliwość jednak nie znała granic. W sercu apostoła Pawła płonęła pierwsza miłość, miłość oblubieńcza, która całkowicie jest poddana Jezusowi.
Św. Paweł pokazuje nam, że ta żarliwa miłość do Jezusa może ogarniać tak samo mężczyzn jak i kobiety. W historii Kościoła można znaleźć wiele potwierdzających to przykładów. Życie tych ludzi było płomienne i pochłonięte przez tą miłość, która wygląda dla świata tak głupio. Nie dziwmy się, że Paweł zrobił takie wrażenie na Festusie. Będąc u niego na audiencji, odpowiadał na pewne oskarżenia z jasną teologiczną argumentacją. Kiedy jednak mówił o Jezusie, to jego płomienna miłość tak się uwidoczniła, że Festus zawołał: "Szalejesz, Pawle!" (Dz. 26, 24).

Jakże wielka moc tkwi w takiej płomiennej miłości! Wiemy, że czysta miłość pomiędzy ludźmi może wytwarzać wielką moc. Czym w takim razie musi być nieprześcigniona moc tej "głupiej miłości" do Jezusa? Wszak jest to miłość rozpalona przez Stwórcę niebios i ziemi. Jego serce jest esencją wszelkiej miłości we wszechświecie. Ta miłość wystarcza za wszystko. Czytamy na przykład o męczennikach, którzy umierali na krzyżach, byli paleni na stosach, rzucani na pożarcie bestii, a jednak - ujmując te w słowa pieśniarza - "modlili się za tych, którzy czynili im zło". Byli oni jakby "pijani z miłości". Ci ludzie nie nosili w swych myślach czczych idei o Jezusie. Nie, oni nosili Go w swych sercach. Żar głupiej miłości był w nich tak mocny, że nie można było tego stłumić. W ich sercach rozbrzmiewało tylko jedno imię, imię Jezusa. W mocy tego imienia śpiewali pieśni chwały i podobnie jak Szczepan, stawali radośnie wobec nieszczęść i śmierci. Miłość skłaniała ich do mówienia:

Nic w życiu nie jest zbyt, drogie,
Nic w świecie nie jest zbyt straszne.

To byli ludzie, którzy prawdziwie żyli pierwszą miłością, miłością oblubieńczą. Ta miłość rodziła charakterystyczny znak "głupoty". Jak oni mogli reagować i jak reagowali szczególnie w obliczu cierpienia? Ich zachowanie było zagadką dla wszystkich, którzy ich widzieli. Jakże ludzie mogą być tacy głupcy? Miłość do Jezusa - i ta głupia miłość - jest jedynym wyjaśnieniem tego, czego z natury unikamy za wszelką cenę. Przecież robimy wszystko by uniknąć cierpienia. Jednak przywilejem miłości jest kroczenie drogą cierpienia, ze względu na ukochanego. Ukochany jest tak drogi, że wzbudza tęsknotę do pokazania mu nieograniczonej miłości - nawet jeśli będzie to oznaczało picie kubka cierpienia. Świat, tak jak go widzimy, nie znajduje sensu w takim poświęceniu. Prawdziwa miłość do Jezusa zawsze rodzi charakterystyczną "głupotę". To jest jej oryginalny znak aż po dziś dzień.

Czy nie jest głupotą upokorzanie się przed swym oponentem? Pamiętajmy jak naśladowcy Jezusa to właśnie czynili. Ciało Jezusa znosi w służbie wiele cierpień. Członkowie Ciała cierpią z Nim. Oni są wzgardzani i wyszydzani. Odwiedzają tych, którzy się im przeciwstawiają. Pokazują im swą miłość i szukają z nimi jedności na płaszczyźnie miłości. To jest głupi kurs. Według standardów światowych pozbawiony jest sensu. Oponenci z pewnością podejrzewają inne motywy.

"O, osoba której się przeciwstawiliśmy przychodzi do nas. Z pewnością będzie nas chciała pozyskać dla swych korzyści. A może nie wszystko się jej układa i zaczyna czuć się winną".
Tak, to jest głupie, trzeba się liczyć z tym, że wyciągnięta. z ofertą miłości ręka może być odrzucona. Nigdy jednak Jezus nie odrzuci tej głupiej miłości. Ona tęskni za wypełnianiem się Jego ostatniej, modlitwy. Ta miłość wie, że musi kochać także swych nieprzyjaciół. Taka była droga Jezusa i tylko na tej drodze odniósł On zwycięstwo.
I znowu, czy nie jest to głupie, aby oddać komuś dziedzictwo? Zobaczyłam to w życiu bliskiej znajomej.

Dlaczego ona tak uczyniła? Czyż nie potrzebowała dziedzictwa? Wiedziałam, że potrzebuje pieniędzy, tym niemniej anulowała swoje prawo do dziedziczenia. Nie chciała po prostu brać udziału w sporach o testament. Uczyniła to ze względu na Jezusa. On przecież przyszedł po to, abyśmy mogli żyć w miłości. On przyszedł po to, abyśmy odrzucili nienawiści i spory. Dzięki Niemu znajoma mogła tak właśnie postąpić.
Głupia miłość jest silna. Ona pokonuje instynkt samozachowwawczy, który jest w nas głęboko zakorzeniony. Takie postawy powodowały wiele trudności w Niemczech Zachodnich w czasach powrotów ze Wschodu.
Żyła jednak w tamtych czasach w północnej Hesji kobieta, która wewnętrznie przygotowywała się do przyjęcia wychodźców. Z miłości do Jezusa chciała ich przyjąć tak, jak. uczyniłby to sam Jezus odniesieni były słowa z Pisma Świętego: "...obcy przybysze, którzy mieszkają wśród was... będą oni u was jako tubylcy wśród synów izraelskich..." (Ezech. 47, 22).

Ona i jej mąż byli już ludźmi starszymi i w zasadzie potrzebowali spokoju i ciszy. Tymczasem do swojego domu przyjęli rodzinę siedmioosobową. Gospodyni nie wypowiedziała słowa skargi, wprost przeciwnie, przyjęła ich w wielkiej miłości. Ona żyła przytoczonym wyżej tekstem z Ezechiela. Podzieliła pokoje domu w ten sposób," że oni jako gospodarze zajęli dwa, natomiast tamta rodzina siedem. Podobnie z troską i według tych samych proporcji zostało podzielone mleko od ich własnej krowy.

Na tym nie koniec: ostatni zapas mąki, mięso, konserwy, wyroby domowe, półmiski i srebrna zastawa, mydło i proszki do prania, bielizna pościelowa, koce - wszystko zostało podzielone według proporcji siedem do dwóch. Rodzina, która przybyła jako uciekinierzy była wyznania rzymskokatolickiego. Pani domu zaś nigdy nie miała kontaktu z rzymsko - katolikami i zastanawiała się jak to będzie. Ale Bóg błogosławił tą głupią miłość. Wszystko dokładnie działało. Katolicka rodzina uczęszczała na wczesne msze. Gdy ich nie było, pani domu rozpalała ogień i przygotowywała dla nich śniadanie. A potem matka katolickiej rodziny przygotowywała obiad dla protestanckiego małżeństwa w czasie ich pobytu na nabożeństwie.

Gospodarze posiadali małą fabryczkę obuwia. .Martwili się o jej przyszłość,, ponieważ sami nie mieli dzieci. To zmartwienie również minęło. Ojciec uciekinierskiej rodziny był szewcem. Podpisali więc umowę, na mocy której mógł wziąć fabryczkę w najem na warunkach prowizyjnych.
Miłość między tymi dwoma rodzinami była wystawiona na próbę. Matka przybyłej rodziny poważnie zachorowała i na dłuższy czas ciężar opieki tak nad nią, jak i nad pięciorgiem dzieci spadła na starszą panią. Kiedy matka zmarła, pani domu stała się prawdziwą matką dla swej adoptowanej rodziny. Ta głupia miłość rodziła owoc za owocem. Ich dom był znany w całym mieście jako miejsce pokoju i błogosławieństwa.

Och! Byśmy mogli jako ci, którzy otrzymują głupią miłość Jezusa pozwalać by ta sama głupia miłość wzrastała w naszym życiu! Ta miłość wygląda na bezsensowną, a jednak niesie z sobą najwyższy sens. Ona jest częścią Bożej miłości, która ogarnia całe wiedzę. Głupia miłość niesie z sobą bez końca błogosławieństwo i dobre owoce.


Poprzednie dwa rozdziały ukazały się w "Chrześcijaninie" nr. 3/78 i 7—8/80