Najbezpieczniejsze miejsce na świecie Drukuj Email
Autor: Martyna Słowińska   
środa, 28 czerwca 2017 00:00

Kilka miesięcy temu, obserwując grozę wzburzonego morza, miałam możliwość odkryć na nowo prawdę tak bardzo już mi znaną - że najbezpieczniejszym miejscem na świecie jest centrum woli wszechmocnego Boga.

Siedząc w ciszy nad brzegiem morza późnym wieczorem, ma się rzadko powtarzalną okazję, zwłaszcza mieszkając w miejscu pozbawionym tak pięknych krajobrazów, by oddać się rozważaniom o sprawach wagi najwyższej. Spotkania z żywiołami, w moim przypadku, mają to do siebie, że zawsze są płodne w rozmaite refleksje, gdyż nic tak nie generuje przemyśleń w temacie Bożej natury jak Jego autorskie dzieła. Przypatrując się niespokojnemu morzu i siedząc całkiem blisko jego brzegu, pomyślałam - czy ja właściwie jestem bezpieczna? Tego samego dnia czytałam Księgę Amosa i mając dalej w pamięci serię retorycznych pytań zadanych przez proroka, moja odpowiedź niewątpliwie nie mogła wybrzmieć inaczej jak tylko: tak, jestem bezpieczna!

Tak, jestem bezpieczna, ale nie dlatego, że nic mi nie grozi. Tak jestem bezpieczna, pomimo że istnieje mniej lub bardziej realne prawdopodobieństwo utonięcia pośród wzburzonych fal niezgłębionych wód. Tak, jestem bezpieczna, ale nie dlatego, że mogę mieć pewność, że każdy dzień mojego życia będzie w zupełności pozbawiony zmartwień i niedogodności, a ja sama nigdy nie pogubię się pośród meandrów losu, realizując dokładnie zawsze to, czego się spodziewam.

Jestem bezgranicznie bezpieczna tak jak bezgranicznym jest władztwo, które sprawuje Absolutny Suweren Wszechświata nad każdą okolicznością mojego życia. Jestem niewymownie bezpieczna, tak jak niewymownym jest, by opisać wspaniałość Boga, obserwując wszystko to, pod czym w miejscu „autor” swój wyraźny podpis składa On sam. Jestem bezpieczna, gdyż cokolwiek się stanie będę znajdować się w najbezpieczniejszym miejscu na świecie - w centrum woli dobrego Boga; w Jego ramionach. Jestem bezpieczna, bo czy zdarza się w mieście nieszczęście, którego by Pan nie wywołał? (Ks. Amosa 3,6).

Drogi Czytelniku, odważam się mieć nadzieję, że ta krótka myśl może podnieść Cię na duchu, tak jak robi to zawsze ze mną, gdy wydarza się coś, czego wolałabym uniknąć bądź coś, czego zupełnie nie planowałam; a może sprawi, że oddasz się rozkosznej i radosnej refleksji nad niezrównanym w swym działaniu i w swojej naturze Bogu. Zakończyć powyższy tekst chcę słowami, które w dużej mierze oddają to, co czułam wówczas i czuję zawsze w podobnych okolicznościach.

[…] Wówczas czuję żywo obecność Wszechmocnego, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, chwytam tchnienie Tego, który wszystko swą miłością otacza i utrzymuje świat przy życiu. Przyjacielu, wówczas ćmi mi się w oczach, a cała ziemia wokół i niebo spoczywa w mej duszy, jak zjawa ukochanej. Tęsknię wówczas i myślę: ach… gdybyś to wszystko mógł wyrazić, gdybyś przelać mógł na papier to, co tak pełne, tak gorące żyje w tobie, natenczas byłoby ono odzwierciedleniem boskiej nieskończoności. Przyjacielu! Niestety, dlatego niszczeję i upadam pod tą nawałą wspaniałości zjawisk. - Johann Wolfgang von Goethe, „Cierpienia młodego Wertera”