Nie łudźcie samych siebie Drukuj
Autor: Marian Biernacki   
piątek, 01 sierpnia 2014 15:26


28 lipca 2014 roku miało miejsce dość interesujące wydarzenie. Papież Franciszek odwiedził pastora zielonoświątkowego, Giovanniego Traettino w jego domu w Casercie, a potem spotkał się z kilkusetosobową grupą włoskich zielonoświątkowców w sali gromadzeń tamtejszego zboru Pojednanie. Przemawiając do nich, przeprosił za prześladowania, z jakimi spotykali się ze strony katolików. Wyraźnie też powiedział, że traktuje ich, jako braci w wierze.

Chociaż jako chrześcijanin przynależący do Kościoła Zielonoświątkowego mógłbym czuć się poruszony, a nawet wyróżniony owym niezwykłym gestem zwierzchnika Kościoła Rzymskokatolickiego w stosunku do moich współwyznawców we Włoszech, to jednak odczuwam bardziej obawę niż zadowolenie. Dlaczego?

Trzeba pamiętać, że ruch zielonoświątkowy od wielu lat dynamicznie rozwija się niemal na całym świecie. Skąd biorą się nowi członkowie zborów zielonoświątkowych? W dużym stopniu są to osoby, które wcześniej nominalnie były rzymsko-katolikami. Po zetknięciu się z zielonoświątkowym świadectwem wiary i przeżyciem chrztu w Duchu Świętym, budzą się do życia duchowego. Dość szybko odkrywają też, że się  nie przyszywa łaty z nowego sukna do starej szaty, bo inaczej łata obrywa nowe od starego i rozdarcie staje się większe. Nikt też nie wlewa młodego wina do starych bukłaków, bo inaczej wino rozsadzi bukłaki, i wino i bukłaki zniszczeją. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków [Mk 2,21-22]. Zbory zielonoświątkowe rosną więc, a parafie katolickie w wielu częściach świata maleją.

Zwierzchnik Kościoła Rzymskokatolickiego z pewnością chciałby zatrzymać ten proces. Jak to zrobić? Myślę że seria ostatnich jego spotkań oraz ciepłych wypowiedzi pod adresem zielonoświątkowców i charyzmatyków zmierza w tym właśnie kierunku. Chodzi o wywołanie w katolikach następującej refleksji: Skoro rzeczywiście jesteśmy braćmi w Chrystusie, to jaki sens ma jakakolwiek konwersja?

Warto jeszcze coś innego wziąć pod uwagę. Nieraz już w historii tak bywało, że wielcy tego świata wypowiadali słowa, które można by uznać za ich nawrócenie do Boga, podczas gdy faktycznie nic się w ich życiu nie zmieniało. Na przykład, który z początkujących czytelników Biblii nie cieszył się z "nawrócenia" króla babilońskiego, Nebukadnesara, gdy natrafił na jego słowa: Teraz ja, Nebukadnesar, chwalę, wywyższam i wysławiam Króla Niebios, gdyż wszystkie jego dzieła są prawdą i jego ścieżki są sprawiedliwością. Tych zaś, którzy pysznie postępują, może poniżyć [Dn 4,34]. Wszakże król babiloński nie został prawdziwym czcicielem Jahwe, bo to musiałoby oznaczać dla niego odwrócenie się od wszystkich bóstw czczonych przez Babilończyków. Wyznanie Nebukadnesara świadczy co najwyżej o tym, że do panteonu czczonych bogów po swoim przeżyciu dodał jeszcze i Króla Niebios.

Nie wiem dlaczego, ale od rana brzmią mi w uszach słowa biblijnego proroctwa: Tak mówi Pan: Nie łudźcie samych siebie słowami: Chaldejczycy na pewno od nas odstąpią, gdyż nie odstąpią [Jr 37,9]. Judejczycy spodziewali się, że Babilończycy przestaną im zagrażać. Bóg przez proroka Jeremiasza wyjaśnił, że nawet gdyby udało się synom Izraela odnieść nad nimi zwycięstwo, to i tak zagrożenie z ich strony nie ustanie. Tak w sferze duchowej jest do dzisiaj. Przeciwny ludowi Bożemu duch Wielkiego Babilonu w głębi swej istoty nie zmienia się ani na jotę. Może przybrać postać anioła światłości, wygładzić słownictwo, zaproponować pojednanie, lecz nadal pozostanie duchem bałwochwalczym, sprzeciwiającym się Bogu duchem tego świata. Nie łudźmy samych siebie, że dzieje się coś naprawdę dobrego. Wręcz przeciwnie; Babilon (co nawiasem mówiąc znaczy - zamieszanie) przechodzi do nowej ofensywy i zaczyna siać w szeregach ludzi ewangelicznie wierzących całkiem spory zamęt duchowy. Nie bądźmy naiwni.

Zdumiewa mnie, jak łatwo chrześcijanie ulegają złudzeniom i gotowi są cieszyć się nawet szkodliwymi dla nich, byle tylko miłymi, gestami. Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku nasz zbór zielonoświątkowy podczas wieczornego nabożeństwa odwiedził  rzymskokatolicki biskup gdański, Lech Kaczmarek. Jako świeżo nawrócony, odrodzony z Ducha Świętego były rzymsko-katolik, przeżyłem konsternację widząc, jak niektórzy moi współwyznawcy pieli z zachwytu, że taka osobistość nawiedziła nasze skromne progi. Dobrze znałem duchową pustkę bijącą od pachnących kadzidłem szat. Biskup gdański przybył wówczas do zielonoświątkowców wyłącznie w ekumenicznym geście. Następne lata pokazały, że  po tej wizycie nie należało się spodziewać niczego więcej.

Wczorajsze spotkanie papieża z zielonoświątkowcami ma oczywiście swoje znaczenie. Nie łudźmy się jednak, że przez to sprawy idą w dobrym kierunku, bo nie idą. Mamy inny powód do radości: Sprawy Królestwa Bożego mają się dobrze, bo nadchodzi Pan. Marana tha!