Niekościelny chrześcijanin Drukuj Email
Autor: Ryszard Tyśnicki   
piątek, 14 września 2018 00:00

Odstraszającym obrazem kościoła jest zanikanie autentycznego życia wspólnotowego zborów na rzecz instytucjonalizacji kościoła. Staje się on coraz bardziej organizacją usługową, do której się przychodzi, a nie wspólnotą ludzi troszczących się o siebie wzajemnie.

Od najdawniejszych czasów ludzie dążą do tworzenia grup i wspólnot. Więzi międzyludzkie przebiegają na różnych poziomach, począwszy od rodziny, a skończywszy na poczuciu narodowości czy na wspólnocie państwowej. Budowanie wspólnot przejawia się w powstawaniu partii, klubów czy stowarzyszeń. Wszędzie tam, gdzie do osiągnięcia celów potrzebni są współpracownicy, powstaje grupa wyraźnie odznaczająca się od innych. Nawet w biznesie spotykamy grupy interesów zwane spółkami. Dążenie do tworzenia grup jest potrzebą człowieka, gdyż jednostka ludzka jest zbyt słaba, aby dać sobie radę sama. Zjednoczenie wysiłków może zapewnić sukces. „Instynkt stadny” jest istotą życia ludzkiego.

We współczesnym świecie obserwuje się też zjawisko odwrotne, zjawisko indywidualizacji. Więzi międzyludzkie słabną i wielu żyje w samotności, nie widząc potrzeby posiadania nikogo obok siebie. Współczesna technologia, metody spędzania wolnego czasu, rosnąca anonimowość społeczeństwa sprzyjają powstawaniu tendencji do życia poza wspólnotą.

Chrześcijaństwo ze względu na zadania i cele wyznaczone przez Boga też stanowi miejsce tworzenia wspólnoty. W początkowym swoim okresie potrzeba tworzenia wspólnoty była niezmiernie mocna. W Dziejach Apostolskich czytamy:

I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. A dusze wszystkich ogarnięte były bojaźnią, albowiem za sprawą apostołów działo się wiele cudów i znaków. Wszyscy zaś, którzy uwierzyli, byli razem i mieli wszystko wspólne, (...) codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni , a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca, chwaląc Boga i ciesząc się przychylnością całego ludu. Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni (Dz.Ap. 2,42-44, 46-47).

Euforia z bycia razem została dość szybko zakłócona przez tendencje odśrodkowe. Już na samym początku znaleźli się w kościele Ananiasz i Safira, którzy to nie chcieli zintegrować się ze wspólnotą, próbując nieuczciwie zachować pewien stopień niezależności. Paweł widział już w zborze korynckim głębokie podziały na grupy koncentrujące się wokół liderów. Wspólnota dość szybko uległa destrukcyjnemu wpływowi sił ciemności. Konflikty interesów, pragnienie dominacji, egoizm i niedojrzałość wierzących są i były przyczynami słabnięcia wspólnoty wierzących.

W poapostolskim kościele tendencje antywspólnotowe nabrały dużego tempa. Do dzisiaj kościoły historyczne budują jedynie iluzoryczną wspólnotę. Nowotestamentowa zasada „jedni drugich” została zastąpiona zależnością „wierzący – organizacja kościelna”. Powodów tego stanu jest wiele. Niebagatelne znaczenie ma tutaj wielkość zborów. Czym kościół jest większy, tym trudniej jest budować więzi między ludźmi. Doświadczają tego zbory liczące ponad 200 osób, gdzie nawet pastor nie jest w stanie zaprzyjaźnić się ze wszystkimi.

Słabnąca potrzeba bycia we wspólnocie wypływa, moim zdaniem, z trzech źródeł: od samego kościoła, od liderów i od nas samych. Negatywne cechy opisane poniżej budują u wielu przekonanie, że nie warto być członkiem kościoła i najlepiej trzymać się z daleka od zborów, gdyż tam nie można się ubogacić, a program tych wspólnot nie oferuje niczego ciekawego.

Powody, które stwarza sam Kościół

Pierwotny kościół opisany w Dziejach Apostolskich był społecznością dającą dobre świadectwo. Każdy każdego wspierał i wspomagał, częste spotkania i wspólne poszukiwanie Boga budowały niepowtarzalną atmosferę. Entuzjazm i pierwsza miłość niwelowały niedostatki wspólnoty. Dużą rolę odgrywała autentyczna wiara i gotowość poświęcenia się dla Boga. Niestety, dość szybko zbór ochłonął z takich wizji i takiej wspólnoty.

Współcześnie wielu ludzi gorszy się zborami. Z zewnątrz bowiem wyglądają one ciekawie, ale od środka pełne są niedoskonałości. Grupy nacisku i interesu, plotkarstwo, niechęć – to terminy dobrze znane wewnątrz kościoła. Zebrania członkowskie przypominają częściej obrady sejmu, gdzie partie budują swoje interesy niż spotkania braci szukających wspólnych rozwiązań i woli Bożej. Dochodzi nawet do tego, że zwolennicy jednego czy drugiego lidera „głosują blokiem”, nie zastanawiając się nad racjami, według zasady „nasze musi być na wierzchu”.

Następnym elementem zniechęcającym ludzi spoza zboru do przyłączenia się jest konserwatyzm i niechęć do świata zewnętrznego. Weszliśmy w pewne koleiny kulturowe i trwamy w nich wierniej niż przy dogmatach wiary. Formy nabożeństw, śpiewane pieśni, styl muzyki i wymagania odnośnie ubioru sprawiają, że na zewnątrz jesteśmy postrzegani jako „dziwacy” lub ludzie z poprzedniej epoki.

Zborownicy tworzą grupy dobrych przyjaciół, którym razem jest dobrze. Jest to oczywiście pozytywny element, ale ma jedno niebezpieczeństwo - grupy te dość często zajęte tylko sobą nie zwracają uwagi na innych. Daje się to zauważyć w dużych zborach, gdy po nabożeństwie wszyscy rozmawiają ze swoimi przyjaciółmi, a ci, którzy są pierwszy raz, stoją w kącie przerażeni i samotni. Ta nasza hermetyczność odstraszyła od kościoła wielu, zwłaszcza tych, którzy nie mieli ani siły, ani umiejętności wtargnięcia i zaaklimatyzowania się w zborze. Paradoksalnie, czym większy zbór, tym trudniej znaleźć się w nim nowym członkom.

Ewangeliczne chrześcijaństwo ma tendencję to tworzenia getta. Zamykamy się w naszych zborach w imię nie mieszania się z grzesznym światem. Niektórzy liderzy kościelni z dumą głoszą, że nie oglądają telewizji, nie czytają czasopism ani świeckich książek, a żyją jedynie teologią i Biblią. Po paru latach tego rodzaju praktyk lider zaczyna żyć w świecie iluzji, nie rozumie świata, w którym żyją członkowie kościoła. W takiej sytuacji trudno jest prowadzić skuteczne nauczanie. Czy można skutecznie rozmawiać na tematy wiary z młodymi ludźmi, jeśli nie zna się świata wartości, w którym żyją? Jak można proponować zastosowanie prawd biblijnych w zmieniającym się świecie, skoro tego świata się nie zna.

Powody, które stwarzają nauczyciele

Drugą kategorię problemów stanowią postawy przywódców zboru. Sztuczne i nienaturalne podnoszenie autorytetu liderów prowadzi do powolnego, ale systematycznego tworzenia się „kleru” w negatywnym tego słowa znaczeniu. Ma to swój wydźwięk w pojawiających się coraz częściej głosach kwestionujących prawo zborowników do podejmowania decyzji, próby tworzenia odpowiedzialnej i niezależnej od nikogo Rady Zboru, teorie o „nieomylności pastora”, którego nie wolno krytykować. Sam słyszałem z ust jednego z przywódców, że zborownicy są zbyt mało dojrzali do podejmowania poważnych decyzji. Niepostrzeżenie słowo „brat” zostało zastąpione słowem „pastor”, jeśli się zwracamy do przywódców zboru.

To przekonanie o wyższości pastora nad zborownikami prowadzi do zanikania tradycji kaznodziejskiej braci niefunkcyjnych w zborze. Coraz częściej nasze zbory stają się „teatrem jednego aktora”, który zawsze przemawia w imię budowania jedności nauczania. W niektórych zborach ogranicza się nawet prawo do modlitwy, bo przecież niedojrzali bracia i siostry nie potrafią się głęboko modlić na nabożeństwach. Pastor i starsi zboru zrobią to przecież dojrzalej. Musimy jednak pamiętać, że te przesłanki wiele wieków temu doprowadziły do postania nominalnego chrześcijaństwa, hierarchii kościelnej i liturgii. Ten proces sprawia, że życie wierzących ludzi zaczyna koncentrować się poza zborem i w pewnym momencie grupy nieformalne, pozazborowe stają się tym, co odpowiada na potrzeby duchowe.

Niektórzy dochodzą do wniosku, że może lepiej pozostać poza zborem, który i tak niewiele mi daje? W tych miejscach, w których nie ma „pastorów”, nieomylnych Rad Zborowych, ludzie ci zaczynają być istotnym elementem wspólnoty, mają prawo głosu, mogą aktywnie tworzyć wspólnotę, mogą czuć się potrzebni i mogą aktywnie tworzyć wspólnotę, i mogą rozwijać swoje pragnienie służby dla Pana. Ten proces narasta w naszym kraju coraz bardziej. Istnieje w tej chwili wiele ponaddenominacyjnych grup modlitewno-biblijnych, które wyciągają sfrustrowanych i najwartościowszych ludzi ze zborów. Co więcej, w obliczu sporów denominacyjnych i procesu nominalizacji wspólnot kościelnych grupy te wykazują znaczną niechęć do bycia w strukturach kościoła.

Powody, które stwarza moje ego

Obok czynników, o których mówiłem do tej pory, są jeszcze czynniki wypływające z nas samych. Wielu ludzi pozostaje poza wspólnotą, gdyż wypływa to z ich charakteru. Samotnicy niezależni od nikogo. Czasami powodem jest pycha, budująca przekonanie, że tylko ja jestem prawdziwym chrześcijaninem, a wszędzie, gdzie tylko spojrzę, są chrześcijanie pełni hipokryzji, niedojrzali duchowo. Zbory nie gromadzą doskonałych ludzi. Dlatego też ci „prawdziwi chrześcijanie” unikają wiązania się ze zborami.

Każda społeczność wierzących nakłada na człowieka prawa, obowiązki i przywileje. Nie każdy człowiek lubi podporządkowywać się innym. Wielu zniechęca się do bycia w zborze, gdyż zbór mógłby, w imię biblijnej miłości, ingerować w prywatne życie, żądać płacenia składek członkowskich, przestrzegania pewnego standardu życia prywatnego. Pragnienie niezależności i niechęć podporządkowania się innym odpychają takich ludzi od społeczności wierzących.

Ostatnim elementem odpychającym od Kościoła jest moda. Istnieje bowiem dzisiaj moda na kwestionowanie autorytetów, na potrzebę burzenia zastanej rzeczywistości, na niechęć do tego, co było kiedyś. Współczesny świecki świat promuje niezależność, samodzielność. Ignorowanie autorytetów jest postrzegane jako siła charakteru. Z tego świeckiego modelu wypływa niechęć do kościoła, bo przecież jest to kolejna organizacja z historią i przeszłością.

Powinniśmy pamiętać, że wolą Bożą jest tworzenie społeczności wierzących jako sposobu na realizację wiary. Kościół nie jest wynalazkiem ludzkim ale został powołany przez Jezusa Chrystusa. Musimy nauczyć się dostrzegać wszystkie negatywne tendencje jakie zagrażają naszym wspólnotom zborowym. Oczywiście, obraz przedstawiony powyżej jest celowo przejaskrawiony. Mam nadzieję, że zbyt ostre słowa pozwolą nam, wierzącym przemyśleć na nowo funkcjonowanie naszych zborów.

Trzeba też pamiętać, że pierwotny Kościół był tak budującą społecznością nie tylko z tego powodu, że nie narosły jeszcze negatywne procesy, ale przede wszystkim były to zbory żywej, autentycznej wiary. O atrakcyjności Kościoła nie świadczy dobra organizacja, ale wiara oparta na łasce ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa. Nasze zbory mogą mieć uchybienia kulturowe i organizacyjne, ale jeśli będą to zbory żywej, autentycznej wiary, oparte na społeczności z Jezusem Chrystusem, to niewątpliwie staną się atrakcyjne i dla „niekościelnych chrześcijan”.